Głębszy spokój, wyzwolenie, ciche spełnienie, które nie musi być spektakularne, żeby było rzeczywiste – jest zaprzestaniem negocjowania i targowania się z życiem o szczęście.
Możemy nauczyć się najprzeróżniejszych taktyk i strategii, które pozwalają nam posmakować ulgę i ponad przyjemnościami, które zaspokajają nas w jakimś stopniu, i nawet ponad bardziej subtelnymi formami różnych perspektyw poprzez które możemy spojrzeć na życie, które obiecują nam wytchnienie i szerszą perspektywę w której możemy odpocząć – znajduje się rzeczywistość szczerości.
Zanim wewnętrzny impuls przeczucia, że w życiu zawiera się coś więcej, że istnieje jakaś szersza rzeczywistość wyższej harmonii, że jesteśmy czymś znacznie większym niż nauczyliśmy się myśleć o sobie – byliśmy zgubieni we własnych myślach i emocjach, odpowiadając na wszystko co nas spotyka w dosyć automatyczny, uwarunkowany sposób.
Kiedy nasza ciekawość spotyka nas z otwartym polem większych możliwości kwestionowania naszych myśli, przekonań, zmienienia relacji z nimi, a nawet wychodzenia ponad nie wszystkie, odpoczywając w naszym niezmiennym, wiecznym Istnieniu – odkrywamy totalnie nowe i świeże horyzonty wolności i widząc więcej, czujemy głębszy spokój i odnajdujemy na powrót zaufanie do życia.
A jednak, życie może zaprowadzić nas do takiego miejsca, w którym to co dawniej przynosiło nam tak wielką ulgę i co przypominało nam o radości w nas – dzisiaj wydawać się już może wyblakłe, a nawet męczące. Próbujemy ożywiać na siłę to, co straciło już pierwotną iskrę. Możemy czuć się zdezorientowani, albo oceniać siebie i krytykować za to, że nie jesteśmy już tak oświeceni jak dawniej, że coś się w nas wypaliło i że cofamy się w rozwoju, zamiast iść do przodu.
To, co dawniej było czymś najwyższym, absolutnym, było ostateczną odpowiedzią na wszystko, wybawieniem z cierpienia – teraz wydaje się nawet nie mieć znaczenia. Oświecenie? Nic wielkiego. Ostateczna rzeczywistość ponad przemijalnymi formami tego świata? Nic wielkiego. A nawet, możemy zapytać: „i co z tego? Co z tego, że jestem tego wszystkiego świadom/a?”
Zdobywając się na szczerość musimy przyznać się przed sobą – gdzieś w nas czujemy pustkę. Możemy być świadomi pustej natury wszystkich rzeczy, ale nadal odczuwać w sobie pustkę, jakby nasz naturalny entuzjazm i chęć do życia wydał się zaszyć gdzieś w jakimś ciemnym miejscu.
Przyznać się do tego wydaje się być jakąś największą porażką, jakbyśmy tracili cały dotychczas pewny grunt pod stopami. Całe nasze duchowe osiągnięcie i bogate zrozumienie wydaje się być teraz niczym.
Możemy przypominać sobie nadal o byciu obecnym, o przestrzenności naszego istnienia, o tym że nasza intencja i skupienie rzeźbi zawartość naszego umysłu, a to z kolei barwi nasze doświadczenie („ALE kim jest ten który postrzega te wszystkie myśli?” – chce nam się wymiotować już tą próbą zmiany naszego postrzegania), ale będąc w końcu szczerzy ze sobą przyznajemy – nie odnajduję już w tym takiej autentycznej radości. Nie odnajduję już niczego w próbach znany tego co czuję. Tak na prawdę próbując zmieniać to jak się czuję, czuję się jeszcze gorzej. I mam też dosyć tłumaczenia sobie, że moje pragnienia są przyczyną mojego cierpienia.
Jedynym wybawieniem jest nasza gotowość do bycia szczerym. Cóż za ironia, że dystansując się od umysłu, ciała i osobowości które wydaje się być źródłem tego całego niezadowolenia – czujemy się martwi, składając się w grobie naszej transcendentnej świadomości.
Być może jest to zaproszenie do całkowitej szczerości ze sobą. A w niej, co odkrywamy? Co słyszymy w sobie, kiedy zrezygnowani w końcu popuszczamy w sobie te lejce ostatecznej odpowiedzi na wszystko? Być może jeszcze nic. Może tak jest dlatego, że przez tak długi czas nie słuchaliśmy siebie w taki sposób, że ta część w nas której nie dawaliśmy dotychczas uwagi, będąc zbyt zajęci przebywaniem w przestrzeni poza formami ciała i umysłu, siedzi w kącie niechętna ani trochę do otwarcia się. A jeśli nie jest smutna, to może być bardzo zdenerwowana. Przez tak długi czas nie słuchaliśmy jej, oceniając ją jako umysł, albo przywiązanie, „niższe ja”, ego. Przez tak długi czas robiliśmy najprzeróżniejsze rytuały opuszczenia tej części nas. Tak długo wyobrażaliśmy sobie, że kiedy wzniesiemy się dostatecznie wysoko w świadomości to w końcu sukcesem będzie nasze oświecenie i wieczne wakacje od… nas samych.
Tymczasem właśnie ta część w nas, którą próbowaliśmy wygnać i zapomnieć o niej jest kluczem do ponownego odkrycia w sobie radości i inspiracji, do powrotu do naszego twórczego geniuszu, do dziecięcej spontaniczności. To jest nasze wyzwolenie i to jest nasze prawdziwe oświecenie. Uciekając od czegokolwiek, nazywając to z dumą najwyższą duchową transcendencją oddalamy się w rzeczywistości od prawdziwie dojrzałego duchowego wglądu. Prawdziwe oświecenie jest integracją, włączaniem, inkluzją, a nie segregowaniem i oddzielaniem. Oświecenie jest całością. Jest pełnią. Jest Boskim Człowiekiem, a nie chłodnym postrzeganiem i krytyką indywidualności i ciała.
Zobaczenie, że jesteśmy czymś więcej od uwarunkowanej tożsamości było czymś koniecznym do postawienia kroku na przód, odkrycie głębszego istnienia ponad treściami naszego umysłu było ogromną ulgą i zwróceniem nam wolności, jednak przebywanie dłużej w takiej dysocjacji niż jest to potrzebne do przełknięcia i przetrawienia w sobie odkrycia o tak wielkich proporcjach – jest stagnacją, martwym i smutnym okresem w naszym życiu.
Stawiając ten krok, pozwalając sobie na powrót wnieść ciepło naszej uwagi do pałacu naszej indywidualności, pozwalamy sobie na długo wyczekiwany luksus czegoś, co jest najsłodsze ze wszystkich duchowych osiągnięć – a jest tym nasza szczerość ze sobą samymi. Jesteśmy wolni do tego aby czuć to co czujemy. Jesteśmy wolni do tego żeby myśleć co tylko zechcemy. Jesteśmy wolni do tego, żeby przyznać się że kogoś nie lubimy. Jesteśmy wolni do tego, żeby pragnąć. Nie zalewamy już siebie falami duchowych ocen i krytyki. Nie próbujemy już dłużej być jacyś, ale jesteśmy właśnie tacy jacy jesteśmy.
Kiedy nie staramy się już na siłę podnieść jakości naszego doświadczenia próbując zobaczyć je z pewnej perspektywy, dystansując się w ten sposób od różnych aspektów nas samych, możemy odkryć że najwyższą i prawdziwą ulgą jest szczerość. Absolutne przyznanie się do smutku i zaprzestanie próby poradzenia coś na niego i pozwolenie sobie na żal i danie mu swojej uwagi jest tym co przyniesie nam prawdziwą ulgę. Jestem smutny i pozwalam sobie być smutnym. Przyznanie się do gniewu i nie ocenianie go jako zachowania z ego jest daniem mu uwagi, o którą gniew nas prosi. Ocenianie gniewu jako niepożądanego jedynie go zaostrzy i zepchnie do głębi naszej istoty, tylko po to żeby wybuchnął jeszcze mocniej w przyszłości w najmniej spodziewanym momencie. Pozwalając sobie na gniew (którego oczywiście nie musimy wyrażać w czyjej obecności), dajemy sobie płótno ekspresji, którego dotychczas sobie odmawialiśmy, co było powodem powstania w nas gniewu. Gniew jest niewyrażonym podekscytowaniem.
To nie próba zmiany naszej wewnętrznej pogody jest tym co przynosi nam ulgę, ale pozwolenie sobie na szczere przeżywanie tego wszystkiego co czujemy.
Od niczego nie ma ucieczki. Od cierpienia nie ma ucieczki, ale uciekanie od cierpienia jest znacznie większym cierpieniem. Możemy znaleźć się jednak w takim miejscu, kiedy nasza głębsza akceptacja, która nie jest wykalkulowana, która nie jest aktywnym „robieniem” akceptowania, ale okazaniem uwagi wszystkiemu co się w nas pojawia, bez próby ucieczki od tego co jest obecne – będzie odkryciem tego, że prawdziwe wyzwolenie z cierpienia jest chęcią w wejście w nie i przeżywanie go.
Odkrywamy wtedy, że to jest prawdziwa ulga. Paradoksalnie to brak walki z trudnymi uczuciami w nas jest tym co nas od nich uwalnia.
Nasza prawdziwa natura i pełne przebudzenie do totalności życia nie jest ścieżką ucieczki. Jest to radość docenienia wszystkich aspektów naszej istoty jako dostojności boskiego człowieka.
Z szacunkiem do Ciebie, Twój przyjaciel i brat na tej wspólnej podróży życia,
Michał