Jest w nas coś, co zawsze wymyka się każdym punktom odniesienia, naszej wiedzy, naszej najświętszej, ostatecznej duchowej “prawdzie”. Jest w nas coś, czego nigdy nie zamkniemy w żadnych ramach duchowości. Jest w nas coś, co buntuje się każdemu przesadnemu uproszczeniu złożoności i głębi naszego ludzkiego doświadczenia, redukując nasze tendencje do miana “ego”, wrzucając wszystko do jednego worka osobowości. Jest w nas coś, co czuje się urażone kiedy nazywamy siebie “tą osobą”. Jest w nas coś, co wcale nie chce się dystansować do życia, ani przekraczać “iluzji form” dlatego, że nie postrzega w naszym doświadczeniu iluzji, ale rzeczywistość. Jest w nas coś, co często czuje się jak osierocone dziecko, kiedy więcej uwagi poświęcamy pytaniu siebie “kim jestem?” i naszej duchowej eksploracji jakiejkolwiek natury, niż na byciu ze sobą w szczery, intymny sposób który słucha głęboko wszystkiego co jest w nas obecne, bez żadnych ocen i prób wpasowania się jakiś duchowy ideał wschodnich mistrzów. Jest w nas coś, co chce mieć prawo do krzyku, gniewu, smutku, uczucia osamotnienia i tęsknoty, nie chcąc słyszeć żadnej mądrej odpowiedzi na ciężar i wybuchowość emocji, a pod którą jest naleganie na to, aby pozbyć się tych emocji, uciszyć je i “przekroczyć”. Jest w nas coś, co ani trochę nie odnajduje ciszy i spokoju w degradowaniu twórczego bogactwa naszych myśli do miana “umysłu”, któremu często nadajemy tą negatywną konotację, jak na ironię mając w naszych głowach myśl ideału pustego umysłu który jest >kolejną< myślą.
Jest w nas coś, co woli być prawdziwe i autentyczne, niż “oświecone”…
Jest w nas coś, co sabotuje nasz każdy duchowy wysiłek i aspirację, chcąc powiedzieć w ten sposób do nas: “do momentu kiedy nie oddasz mi równego szacunku jako przejawu boskości i nie rozpoznasz we mnie twojego zbawienia – będę twoim koszmarem i cieniem, który zawsze zdemontuje i zniszczy każdy ołtarz któremu oddajesz cześć, chcąc jednocześnie się mnie pozbyć. Do momentu kiedy mnie nie uznasz i nie pokochasz jak siebie samego – będę zachowywać się jak coś, co będzie się buntować twojej woli która jest inna od zaakceptowania mnie i okazania mi miłości. Jeśli szukasz Boga poza mną, to pokażę ci jak bardzo Bóg potrafi być mroczny…”
Jest w nas coś, co krzyczy, boi się, myśli o wielu rzeczach, ma swoje obawy, przeżywa swoje rozterki, posiada swoje słabości i doświadcza najróżniejszych emocji, będąc absolutnie głuche na każdą mądrość, którą staramy się sobie w odpowiedzi zaserwować. Jest w nas coś, co nie chce poddać się żadnej terapii, żadnej metodzie, żadnym “kilku krokom do”, i żadnej sprytnej duchowej sentencji, wyjaśniającej “ostateczną rzeczywistość”.
Jest w nas coś, co nie chce być inne niż jest. Jest w nas coś, co chowa się do kąta za każdym razem kiedy podchodzimy do siebie jak wymagający rodzic, terapeuta, albo chłodny nauczyciel duchowy, który jest sprytniejszy od swojego serca.
Jest to nierozpoznane światło naszej własnej niewinności, która przebiera się w najróżniejsze kostiumy, które czasami ani trochę nie wydają się zdradzać pod swoimi maskami prawdy. Jesteśmy dziećmi, które zakładają na siebie najróżniejsze stroje targując się o miłość ze światem, której nie otrzymały wcześniej od nikogo. Pozujemy, chcąc uzyskać akceptację na zewnątrz nas. W głębi jednak pod każdą maską skrywamy swoje niezmienne, prawdziwe oblicze naszej niewinnej natury. I kiedy nazwiemy tę maskę “ego”, myśląc ze drogą powrotną do prawdy jest wyrzucenie jej, zniszczenie i spalenie – nie szanujemy wówczas głębszej rzeczywistości, która powoduje że postrzegamy potrzebę zakładania ją na siebie. Jesteśmy wówczas jak rodzic, który chce w suchy sposób wytłumaczyć dziecku dlaczego już nie musi się chować w szafie przed potworem. “Nie jesteś myślą, nie jesteś umysłem, nie jesteś tą emocją – jesteś poza każdym przejawem – więc teraz bądź taki grzeczny i daj mi święty spokój.” Chcemy uciszyć nasz umysł i wygładzić wzburzone morze naszych myśli na siłę, z naleganiem które nie chce wysłuchać głosu myśli i głębi którą skrywa za sobą każda emocja. Chcemy się tego wszystkiego pozbyć, szukając w tym porzuceniu siebie transcendencji. Nie jesteśmy nadal gotowi na chwilę prawdziwej szczerości, która zawsze znajduje cierpliwość dla smutnego, rozkapryszonego, zagniewanego, rozczarowanego, albo osamotnionego dziecka. Dziecka, które zakłada na siebie najróżniejsze maski, szukając tego, czego my sami nie jesteśmy skłonni sobie jeszcze dać, oczekując tej miłości w spełnionym duchowym ideale “oświecenia”. Tymczasem prawdziwym spełnieniem jest okazanie temu dziecku w nas uwagi jakiej potrzebuje i na jaką zasługuje. Możemy być tak mocno pogrążeni w naszych poszukiwaniach przebudzenia, że w tym samym czasie zapominamy o tym, żeby zwyczajnie się o siebie zatroszczyć.
A jeśli ktoś w tym miejscu zapyta: “ale kto miałby się troszczyć o kogo? Kim jest ten, który miałby się troszczyć?”, a nawet (żeby było zabawniej) “Kim jest ten który zadał to pytanie? Kto pyta?” – to jest to jedynie jasna ilustracja tego co dzieje się, kiedy nasz zdrowy rozsądek tonie pod ciężarem nieprzetrawionej i niezintegrowanej duchowej wiedzy.
Prawdziwą transcendencją jest żywe angażowanie się w nasze doświadczenie pełnią naszego serca, zamiast dystansowanie się i uciekania od trudnych doświadczeń. Prawdziwym wyzwoleniem jest gotowość do uznania i uszanowania wszystkiego w nas jako prawdy, która choć może chwilowo chować się przed swoją promiennością, starają się coś udawać – to jest od początku do końca prawdą. Prawdziwym przebudzeniem jest odkrycie siebie jako miłości, która kocha siebie samą, rozpuszczając swoim ciepłem każdy wyobrażony podział Pełni naszej Istoty. Prawdziwą jednością jest odpoczynek naszego umysłu w łonie serca, który zaciera granice pomiędzy rodzicem, a niewinnością naszego wewnętrznego dziecka, łącząc każdy z tych aspektów w jedno. Prawdziwym spełnieniem jest dawanie sobie całego bogactwa rozpoznania, uwagi, ciepła i szacunku, którego możemy oczekiwać od innych i od świata.
Nie ma w tobie niczego, absolutnie niczego co byłoby z tobą “nie tak” w oczach życia. Ego nie jest żadnym problemem do rozwiązania, ani przeszkodą ku wolności, ale jedynie wysuszoną studnią której życiodajne wody cofają się, zostawiając cię spragnionego z niczym, kiedy śnisz o miłości, która może przyjść do ciebie z zewnątrz.
To Ty jesteś źródłem.
Z szacunkiem do w s z y s t k i e g o w tobie,
Michał