Tak na prawdę nie wiem czym jest ego.
Nigdy nie spotkałem żadnego.
Rozumiem konceptualnie czym jest ego jako abstrakcyjne pojęcie, ale w moim sercu nic nie wiem o żadnym ego. Rozumiem czym jest kolektywne i rodzinne uwarunkowanie, rozumiem że ktoś może ukrywać swoją autentyczność za maską, z obawy przed odrzuceniem, rozumiem że ktoś może myśleć że nie może ufać życiu, “chroniąc” własne serce, zamykając się w kokonie manii albo depresji, rozumiem że ktoś może żyć w ciągłym stanie podrażnionego systemu nerwowego, rozumiem że ktoś może definiować siebie jako coś małego, ale nie mam pojęcia czym tak naprawdę jest ego.
Jestem niezdolny do postrzegania w sobie, albo w kimś tego… słowa? Dla mnie nie jest niczym więcej jak tylko słowem. Kiedy patrzę w czyjeś spojrzenie to widzę jedynie serce, które albo jaśnieje otwarcie, albo w większym lub mniejszym stopniu ukrywa swoją promienność za obawami. Dlatego jedyne co widzę to serce.
Tak na prawdę nigdy nie odkryłem w sobie żadnej jasności i klarowności tłumacząc sobie swoje zachowanie, albo czyjeś tym mglistym i tajemniczym pojęciem “ego”. Nigdy niczego mi to nie wyjaśniło. Była to jedynie odpowiedź która nic dla mnie nie znaczyła w moim sercu, a w umyśle była tak na prawdę kolejnym znakiem zapytania, a nie jasną odpowiedzią.
Zauważyłem jedynie że często kiedy ktoś sięgał po to słowo, to emocjonalnie czyjeś słowa rozbrzmiewały jakimś dyskordem i wyczuwalnym napięciem. Nie widziałem aby używanie tego zagadkowego słowa było kiedykolwiek tak na prawdę pomocne. Być może, jeśli mamy w sobie taką bardzo uproszczoną odpowiedź na zachowanie, które nie wyraża bezpośrednio prawdy naszego serca tylko chowa się w cieniu, to wyobrażamy sobie że zyskamy jakąś klarowność oceniając je jako “ego”. Wydaje nam się że zyskujemy jakąś mądrość, kiedy odpowiadamy na własny, albo czyjś ból i ograniczenia tłumacząc je i zamykając je w małej, niewiele mówiącej idei “ego”.
Takie pojęcie daje jedynie szersze pole do krytyki, nie wnosząc sobą żadnej jasności.
To tylko moja skromna, niewinna obserwacja. Dzielę się z Tobą tym co widzę na własne oczy.
Dlatego taka sprytna, gotowa odpowiedź nie jest czymś co otwiera w nas przestrzeń do intymnej eksploracji bogactwa naszego wnętrza, ale daje jedynie pozory głębszego zrozumienia, które ogranicza się jedynie do mentalnej konkluzji, stwarzając jedynie większy dystans pomiędzy ciałem mentalnym a ciałem emocjonalnym i prawdą naszego serca, fragmentujac naszą istotę.
Pamiętam kiedy byłem jeszcze nastolatkiem i spotykałem się po raz pierwszy z głębszą duchowością (choć podskórnie nie miałem wrażenia jakbym uczył się czegoś nowego). Byłem absolutnie zaabsorbowany sednem, na które wskazywały różne nauki, jednak wiele razy odczuwałem w sobie jakiś zgrzyt słysząc to słowo “ego”. Szybko zrozumiałem jego znaczenie, ale od samego początku dostrzegłem że używanie tego słowa w jakimkolwiek miejscu, odnośnie czegokolwiek nie dawało żadnego odczuwalnego wyjaśnienia. W tym czasie jednak nie czułem się na tyle pewnie z własną intuicją i myślałem że mistrz w bieli, który posiada szeroką publiczność i jakiś prestiż, musi wiedzieć coś więcej ode mnie. Dlatego przez jakiś czas zgodziłem się używać tego terminu, jednak nie mogąc oszukać mojego wnętrza, które nie przyjmowało tego słowa jako żadnego wyjaśnienia – nigdy nie miało ono dla mnie żadnego namacalnego znaczenia.
Być może w momencie kiedy sięgamy po to słowo, to patrzymy wówczas na czyjeś więzienie, lecz nie możemy wówczas skupić się i postrzegać jednocześnie czyjegoś światła i piekna, pozornie zamkniętego w celi która je otoczyła. Jaką pomocą jest powiedzenie komuś zamkniętego za kratkami, że sam je sobie nieświadomie wzniósł wokół własnej istoty?
Powiesz być może: “no jest w tym wartość, aby ktoś uświadomił sobie własne ograniczenia. Jeśli je zidentyfikuje to będzie mógł je odrzucić.” Brzmi sensownie, jednak w praktyce nie jest to zbyt pomocne. To co jest bardziej pomocne to zobaczenie w kimś światła, a nie jego cienia za którym ukrywa swoją promienność. Co ma w sobie więcej mocy: uświadomienie komuś jego siły i piękna, czy uświadomienie komuś jego ograniczeń?
Ograniczenia można zobaczyć bardzo jasno, kiedy ktoś wnosi się ponad nie, dostrzegając własną boskość. Kiedy ktoś jedynie staje się świadom ograniczeń, lecz nie rozpoznaje w sobie mocy która sprawia, że przestają istnieć, tracąc swoją rzeczywistość – nadal jest zamknięty w swoim więzieniu, z którego nie wie jak się wydostać. Dawniej nawet nie był go świadom – teraz żyje równie nieszczęśliwy, “bogatszy” w wiedzę o tym że sam się zamknął we własnej klatce. I wówczas interesuje się kluczem który ma cały czas we własnej kieszeni, który jest jego wolnością, lecz jego dłoń która nie czuje się godna do tego aby po niego sięgnąć, stale jej sobie odmawia… Tylko wolność może sięgnąć po siebie samą, lecz on nie widzi że jest wolnością samą w sobie, wie tylko że jest kimś kto żyje w zamknięciu. Lecz tylko wolność jest wystarczająco zuchwała aby na siebie zasłużyć… A on widzi jedynie w sobie więźnia, a nie odwagę wolności.
Nie potrafię nazwać nikogo więźniem. Nie widzę żadnych więźniów. Widzę jedynie wolność, która jest tak wolna, że jest zdolna pomyśleć o sobie, że może być ograniczona. Lecz nie potrafię zobaczyć moim okiem tych ograniczeń. I nie potrafię dlatego nikomu ich wskazać, bo ich nie widzę.
Jest tylko wolność. Jest tylko światło.
Nawet sen o ciemności stworzony jest z pustej materii światła. Jest tylko To.
Możemy mówić o snach, a możemy też widzieć tylko promienność prawdy, budząc każdy sen do swojego źródła.
Jest tylko To.
Dziękuję.
[photo: Islandia 2017, black beach.]