Szczęście nigdy nie pyta: “jak mogę pozbyć się bólu?”
Szczęście jest obecne wobec bólu, tak samo jak wobec komfortu i każdej chwili przyjemności.
Czym w takim razie jest Szczęście?
Jest bezwarunkową Otwartością wobec całego spektrum doświadczeń — pozytywnych i negatywnych. Czy zatem jest jakimś nieuchwytnym, filozoficznym abstraktem, oderwanym od bezpośredniego doświadczenia?
Spójrzmy.
Doświadczenia życia zawsze, bez wyjątku dla każdego, prezentują zmienne sezony odrodzenia i radości, oraz śmierci i bólu. Taka jest natura życia, którego doświadczamy. I jakkolwiek wyrafinowani możemy się stawać w naszych usilnych staraniach, aby unikać śmierci – braku obecności tego, czego pożądamy – jesteśmy niezmiennie postawieni przed tym prostym, niezaprzeczalnym faktem — jest to niemożliwe. Śmierć w kontekście tych słów jest rozumiana szerzej od dosłownego odejścia z tego świata. Jest każdym doświadczeniem postrzegania 𝗯𝗿𝗮𝗸𝘂 czegoś. Brak inspiracji. Brak chęci. Brak motywacji. Brak radości. Brak przyjemności.
A jednak – nie próbuję w żaden sposób powiedzieć, że nie powinniśmy dokładać starań do tego, żeby dobrze żyć. To zrozumiałe, że pragniemy żyć w radości. Chcę tylko zwrócić uwagę na to, że w Szczęściu zawsze mierzymy ku radości, z jednoczesnym zrozumieniem, że kiedy coś nie jest po naszej myśli, to jest to równie cenna okazja do wzrostu i ekspansji, a nie coś, co za wszelką cenę musimy zmieniać.
Czy w takim razie możemy odnaleźć w bólu i zawiedzeniu coś wartego uwagi? Brzmi może ciekawie jako koncept, ale dosyć szalenie i może nawet niedorzecznie w praktyce. W jaki sposób ból może być po mojej stronie, kiedy wydaje się być absolutnie przeciwko mnie?! I co to wszystko ma wspólnego z tym Szczęściem?
Aby odpowiedzieć na to pytanie musimy w pierwszej kolejności zrobić tutaj założenie, które dla mnie jest faktem, lecz jeśli w Twoim doświadczeniu wydaje się być inaczej, to w tym momencie możemy poprzestać na tym, aby nazwać to stwierdzenie założeniem. To czym jesteśmy na prawdę, w samej, pierwotnej głębi naszego istnienia jest absolutną, bezwarunkową naturą czystej miłości. Tym jesteśmy w esencji – bezwarunkową Miłością. Miłością, która jest obecna tak samo wobec każdego z doświadczeń. Nawet, kiedy czujemy nienawiść, złość, niemoc i ciemne odmęty apatii i zniechęcenia. Taka jest nasza pierwotna natura, na którą nic nie możemy poradzić, ani zmienić w jakikolwiek sposób. I być może – być może – scenariusz tego życia poprzez swoje jasne i ciemne strony radości i bólu nie jest jedynie melodramatem z którego nie wynika nic głębszego, lecz w rzeczywistości jest alchemicznym laboratorium ewolucji świadomości, która ma w ten sposób możliwość przebudzenia się do swojej pierwotnej natury Miłości. Właśnie poprzez ten kontrast doświadczeń, które zmuszają nas do zadawania sobie głębszych pytań, kiedy z biegiem czasu w niektórych z nas pojawia się iskra, albo nawet światło przeczucia, że jeśli nie możemy odnaleźć trwałego, nieprzemijalnego szczęścia w samych doświadczeniach tego życia, które nigdy nas nie opuści, to być może istnieje tutaj jakieś głębsze, transcendentne zaproszenie. Niektórzy popadają w tym miejscu w pesymizm i nihilistyczne tendencje, lecz nawet to jest etapem na drabinie duchowej ewolucji, spoglądając okiem Duszy, która jest wieczna i która wie dokąd ostatecznie zmierza nasza podróż.
Innymi słowy – jeśli uświadamiamy sobie, że pomimo najwyższych starań nie możemy czuć się radośni przez cały czas, to być może istnieje jakieś wyższe zaproszenie, które wykracza poza sferę i domenę naszych doświadczeń. Rodzi się w nas duchowa aspiracja.
Początkowo nasze poszukiwania tak na prawdę nadal poruszają się w obrębie prób zmiany doświadczenia. Szukamy jakiegoś szczególnego stanu, uczucia, które być może przyćmi inne, niechciane, bolesne emocje. Nadal robimy to samo, nadal walczymy o to, żeby czuć się dobrze, jednak tym razem używamy duchowego oręża nauk, praktyk, wiedzy, kadzidełek.. W końcu konfrontujemy się i z tym murem niemożności odnalezienia spełnienia i szczęścia. Myślimy wtedy, że coś chyba robimy nie tak, albo nawet, że duchowość to zwyczajna ściema, a oświecenie jest tylko jakimś efemerycznym fenomenem zarezerwowanym dla jakichś szczególnych istot, których los obdarował wygraną na loterii samorealizacji. Niektórzy mogą nawet porzucić dotychczasowe duchowe starania i próbować ponownie poukładać sobie życie w taki sposób, aby otoczyć się jedynie komfortem. Lecz jeśli mimo wszystko jakiś szalony impuls i wołanie serca nie pozwala nam porzucić tej ścieżki — teraz, moc naszej dedykacji i gorącego pragnienia i niemal nalegania na odnalezienie głębszej odpowiedzi, posiada odpowiednią siłę rozmachu, która ma możliwość penetracji ku realizacji wyższej świadomości.
Miejsce z którego wynika ta żarliwość staje się głębsze od poziomu, na którym nasze ego szuka własnego komfortu. Pragnienie odnalezienia Boga zaczyna górować nad każdym innym – pośrednim. I kiedy ma to miejsce, kiedy dewocja w naszym sercu sięga zenitu — widzimy jak to jest wznieść się nawet ponad pragnienie tego, żeby zawsze czuć się dobrze. Czucie się dobrze przestaje być najważniejsze, bo Bóg jest najważniejszy. I paradoksalnie właśnie w tym momencie zaczynamy mieć przebłyski Szczęścia, które nie jest zależne od tego jak się czujemy.
.
Ból jest katalizatorem transformacji świadomości. Z jednej strony jest czymś niemal nieuniknionym, z drugiej zaś ze względu na jego naturę — nie potrafimy znieść jego obecności. Pragniemy go uniknąć za wszelką cenę, konfrontując się kolejny i kolejny raz z faktem jego istnienia. Możemy próbować go ignorować, lecz w ten sposób ból będzie się jedynie nasilać, albo przybierać inne formy, a wszystko po to, żeby w końcu dostał naszą uwagę. Nie możemy uciec przed tym, że często coś nie idzie po naszej myśli według naszych oczekiwań. Nigdy nie jest do końca tak, jak chcielibyśmy aby było. Na tym poziomie na którym posiadamy oczekiwania względem życia, zawsze będzie istnieć rozdźwięk pomiędzy tym co jest, a tym, co chcielibyśmy aby było. Stąd, doświadczenie bólu jest narastającym ciśnieniem, albo ogniem w naszej świadomości, który powstaje na skutek przeciwstawnych sił naszych gorących oczekiwań, a niezaprzeczalnym faktem tego, co jest. I podobnie jak gorąca magma ziemi i ciśnienie transformuje struktury atomowe w bardziej wyrafinowane, stabilniejsze, a przez to silniejsze pierwiastki tworząc kamienie szlachetne i kryształy, tak samo nasza świadomość ostatecznie jest zmuszona do tego, aby porzucić dawne percepcje, odnajdując w końcu niezwykle szczególny rodzaj wdzięczności za to, co przynosi nam inteligencja życia. Wznosimy się od węgla świadomości ego, ku diamentowi naszej Duszy.
W jaki sposób w takim razie można być autentycznie wdzięcznym za to, co jest trudne i bolesne.. ?
Ból jest bólem. Nie da się temu zaprzeczyć. Ból zawsze będzie czymś niechcianym. Nigdy nie polubimy się z bólem. Jednak nie oznacza to jednocześnie, że nie mamy możliwości dostrzec w nim wielkiego nauczyciela. I to jest całe sedno tych słów. Nie wmawiamy sobie, że fajnie jest cierpieć. Jednak doświadczenie bólu ma możliwość uświadomić nam naszą moc i transcendencję. To dlatego życie nigdy nie jest idealne, będąc w mniejszym albo większym stopniu — bałaganem nawet, jeśli chwilowo wydaje się być względnie poukładane. Po to, abyśmy mogli dzięki temu odkryć Szczęście, które nie wynika z tego, co się dzieje, ale jest obecne 𝘄𝗼𝗯𝗲𝗰 wszystkiego co się wydarza. Dlatego jest czymś na czym możemy polegać zawsze; czymś co nie chwieje się na szali przeciwstawnych doświadczeń przyjemności i bólu.
I być może nie istnieje tak na prawdę większa i głębsza satysfakcja od odkrycia tego głębszego wymiaru naszej istoty, który jest Szczęściem; uśmiechem Buddy wobec wszystkich doświadczeń. I być może wdzięczność za tego rodzaju monumentalne, choć proste odkrycie, przyćmiewa każdy rodzaj uśmiechu losu.
Budda jest dobrym przykładem w tym miejscu. Sutry buddyjskie mówią o tym, że wiele lat po osiągnięciu oświecenia kiedy doszła go wieść o tym, że jego dawne królestwo zostało napadnięte przez sąsiedni kraj, przez pewien czas był w żałobie. Było mu zwyczajnie smutno. Nie był posągiem z brązu, którego ominąłby ból. Był żywym człowiekiem, który nadal doświadczał blasków i cieni tego życia. A jednak, pomimo smutku, który w tym wypadku jest naturalną reakcją, doświadczał nieprzemijającej Nirvany — niedualnego Szczęścia. Głębszego Szczęścia w którym doświadczał również chwilowego smutku. Nie dlatego, że był kimś szczególnym lecz dlatego, że odkrył, iż jest w nim coś, co pozostaje niezmienne wobec każdego doświadczenia — Szczęście istnienia.
I tym jest dojrzałość serca. Dojrzałość, która nie walczy z bólem, lecz pozwala mu nas nawet, w niektórych przypadkach — zdewastować doszczętnie. Nie brzmi to zbyt zachęcająco, jednak na dnie cierpienia i w każdym stopniu cierpienia mamy okazję odkryć coś wielkiego — to, że w braku walki z tym, co wydaje się nas niszczyć, nasze serce sięga do głębi tak wielkiej, że odnajdujemy w niej coś, na co trudno jest znaleźć odpowiednie słowo. Coś absolutnie szlachetnego i czystego. Coś nieustraszonego. Coś, co może w doświadczeniu być cierpkie, lecz jednocześnie oczyszcza nas i transformuje. Lecz jest to możliwe tylko wówczas, kiedy odkładamy na bok wszelkie strategie obronne wobec bólu. Dlaczego mielibyśmy to robić? Bo jest to ulga. Bo każdy wzniesiony mur pomiędzy nami, a bólem, sam w sobie jest bólem i ciężarem. Czucie jest tym co leczy. Nie ma większego uśmierzenia od samej uwagi, od samej obecności. To dosyć zaskakujące, lecz jest to prawdziwe nie tylko wobec bólu emocjonalnego, ale nawet, często – czysto fizycznego.
Czucie, które czuje.
Bez żadnych oczekiwań, bez żadnego ponaglania, bez żadnego pośpiechu, bez żadnego zniecierpliwienia nawet, jeśli zniecierpliwienie jest kolejnym uczuciem, które czujemy. Czucie — receptywna natura naszej obecności — sama w sobie jest nieskończoną cierpliwością. Dlatego nie musisz posiadać cierpliwości, żeby czuć. I w ten sposób dostrzec, że Twoja obecność jest cierpliwością dla poczucia braku cierpliwości. Jest w Tobie coś, co posiada możliwość doświadczenia wszystkiego — każdego bólu. Dlatego zamiast próbować znieść to, czego nie potrafisz znieść, pozwól aby To w Tobie, co potrafi — spotkało się z tym, z czym jest Ci się trudno spotkać. Pozwól aby Bóg w Tobie zrobił za Ciebie to, czego nie potrafisz. I objawił przed Tobą zaproszenie bólu, który zawiera w sobie skarb ulgi, lekkości serca i odwagi.
I w ten sposób odkrywamy siebie jako To, co jest obecne wobec każdej z pór roku tego życia, w cyklu odrodzenia i śmierci — światło wiecznej Świadomości, którą jesteś.
Jeśli odnajdziesz w bólu swojego sprzymierzeńca, co innego może Ci zagrozić.. ?