Często nie szukamy Boga dla Boga, lecz tego, co poznanie Go może nam dać i zaoferować. Chcemy oświecenia, ale nie dla samej Prawdy, nie dla samego Serca, lecz nadal dla spełnienia naszych osobistych zachcianek i pragnień.
I nie ma w tym nic złego, ale warto nazwać rzeczy po imieniu i w szczerej pokorze spojrzeć na swoje motywacje. Nie po to, żeby siebie oceniać, ale po to, żeby przestać siebie oszukiwać.
Duchowość, dla sporej części ludzi jest nadal formą materializmu, przebraną w atrakcyjny i wyszukany folklor, w gruncie rzeczy niewiele różniący się od tradycyjnej religii, bo nadal sprowadza się do tego samego:
𝒄𝒐 𝒎𝒐𝒈𝒆̨ 𝒛𝒓𝒐𝒃𝒊𝒄́, 𝒂𝒃𝒚 𝒛𝒂𝒔𝒌𝒂𝒓𝒃𝒊𝒄́ 𝒔𝒐𝒃𝒊𝒆 𝒑𝒓𝒛𝒚𝒄𝒉𝒚𝒍𝒏𝒐𝒔́𝒄́ 𝑵𝒊𝒆𝒃𝒂 𝒑𝒐 𝒕𝒐, 𝒛̇𝒆𝒃𝒚𝒎 𝒅𝒐𝒔𝒕𝒂ł 𝒕𝒐, 𝒄𝒛𝒆𝒈𝒐 𝒄𝒉𝒄𝒆̨.
Duchowość, w przeciwieństwie do religii posiada pojęcie Boskości, którą w esencji jesteśmy, zamiast Boga oddzielnego od nas, lecz nadal możemy angażować się w wewnętrzną dysputę biznesową, kiedy nasza praktyka duchowa zorientowana jest tak na prawdę na osiągnięcie jedynie czysto osobistych korzyści, lecz nie na samo szczere oddanie się Bogu dla poznania Go w sobie.
Myślimy, że duchowość pomoże nam “wznieść wibracje” i zmienić nasz “punkt przyciągania” po to, żeby katapultować nas do rzeczywistości w której jesteśmy bogaci, mamy obok siebie wymarzonego partnera, fajny samochód i piękne ciało. Niektórzy myślą, że oświecenie sprawi, że już nigdy nie doświadczymy żadnych trudnych emocji, znajdując się na nieustannym haju samej błogości, permanentnie uchronieni przed konfrontacją z lękami i bólem. Wielu pragnie zobaczyć siebie w roli duchowego mentora i guru nie po to, żeby na prawdę okazać innym serce, ale po to, żeby być sławny, szanowany i kochany, próbując udowodnić sobie w ten sposób zewnętrznymi symbolami autorytetu swoją wartość. Dla niektórych duchowość jest po prostu atrakcyjnym stylem życia, który ostatnio zyskuje na popularności, bo przecież fajnie jest być kimś fajnym.
To wszystko jest nadal mentalnością zwierzęcia stadnego, które chce zapewnić sobie pozycję wśród reszty stada, upewniając się że jego przeżycie nie zostanie zagrożone, a jego geny przekazane dalej. Być może przybiera to znacznie bardziej wyrafinowaną i wyszukaną formę, lecz sprowadza się nadal w gruncie rzeczy do domeny gadziego umysłu. I ponownie — nie ma w tym nic złego, to nie są słowa, które cokolwiek potępiają, a jedynie zapraszają do szczerej ewaluacji motywacji, którymi możemy być nieraz powodowani.
“Co mogę dostać od Boga?” — Przeważnie to pytanie jest bardziej żywe, od “jak mogę poznać Boga?”, albo nawet: “co mogę oddać Bogu?”
Często duchowość jest traktowana jako zwyczajnie kolejny sposób na próby uzyskania tego, czego pragnie ego.
Dosyć niesamowity paradoks zważywszy na to, że życie prawdziwą duchowością jest tym, co integruje ego na powrót do Serca, w absolutnej pokorze, kiedy każde z nalegań ego wytraca swoją siłę. A jednak, ego będzie próbować przebierać się w duchowe ciuszki, niosąc ze sobą te same wzorce i motywacje, wokół których roznosi się teraz woń kadzideł i być może nieznacznie zmieniona mimika i zachowanie. Ego przybiera teraz po prostu nieco inne strategie i ekspresję, lecz nadal dąży do tego samego.
“Jak mogę nagiąć i manipulować rzeczywistość do spełnienia moich zachcianek?” — mantra ego rozbrzmiewa dokładnie tym samym, niezmienionym tonem.
Tymczasem Serce w nas mówi wszystkiemu co się pojawia:
“Dziękuję.”
“Dziękuję tej sytuacji, bo dzięki niej mogę odkrywać swoją wielkość.”
“Dziękuję temu, co dobre i dziękuję temu, co również jest dobre, lecz trudne.”
Serce wie, że skrypt filmu tego życia, który rozgrywa się na naszych oczach jest precyzyjnie zaprojektowany ku temu, aby w najbardziej łaskawy, piękny i nawet magiczny sposób, przebudzić nas do naszej Boskiej natury. Wyzwania z którymi mierzymy się na co dzień, oraz w szczególności te wyzwania, których motyw cyklicznie powtarza się w naszym życiu nie są wymierzone przeciwko nam, lecz są naszą prawdziwą duchową praktyką, jako okazja do prawdziwej transcendencji wszystkich ograniczeń.
Czego potrzebujemy, aby odkryć w sobie i odkrywać coraz głębiej Boga, a przez to najgłębszy rodzaj spełnienia?
Tego, co jest przed nami.
Tego, co dzieje się w naszym życiu.
To, co jest.
“Nie! Nie, nie, nie! Najpierw muszę spotkać partnera, który będzie mnie rozumieć na najgłębszym z poziomów, żeby w końcu przestać czuć to dojmujące poczucie osamotnienia.”
“Najpierw muszę odnaleźć sposób na pasywny dochód, żeby już nigdy nie konfrontować się z uczuciem niepewności i pierwotnym lękiem o przeżycie. Bez tego nie mogę ufać Wszechświatowi. Daj mi kasę, Boże, a wtedy Ci zaufam!”
“Najpierw muszę napisać książkę, która osiągnie wielki sukces, albo spełnić się na scenie, żeby aplauz innych ludzi udowodnił mi definitywnie i raz na zawsze moje piękno i wartość, w którą notorycznie wątpię. Nie chcę już czuć się bezwartościowym, niewidzialnym pyłkiem, o którym nikt nie wie. Mam tylko kilka polubień na fb i instragramie, a chcę mieć setki i więcej.”
“𝑪𝒉𝒄𝒆̨ 𝒎𝒊𝒆𝒄́ 𝒕𝒐 𝒘𝒔𝒛𝒚𝒔𝒕𝒌𝒐, 𝒛̇𝒆𝒃𝒚 𝒏𝒊𝒆 𝒄𝒛𝒖𝒄́ 𝒔𝒊𝒆̨ 𝒔𝒂𝒎𝒐𝒕𝒏𝒚, 𝒑𝒓𝒛𝒆𝒓𝒂𝒛̇𝒐𝒏𝒚 𝒊 𝒏𝒊𝒆𝒛𝒏𝒂𝒄𝒛𝒂̨𝒄𝒚.”
“Nie chcę czuć tego.”
“Nie chcę tej czarnej dziury, która wszystko psuje.”
“Muszę najpierw czuć się dobrze, żeby otworzyć się na Boga.”
“A właściwie… Na co mi Bóg, gdybym czuł się dobrze. Wystarczy, że będzie mi dobrze. No chyba, że Bóg pomoże mi czuć się dobrze, wtedy ok.”
Biznes. Dyskusja. Stałe targowanie się z życiem.
Unikanie najgłębszych uczuć.
Nie ma absolutnie nic złego w pragnieniu tych wszystkich zewnętrznych symboli szczęścia, lecz kiedy ego pożąda ich po to, żeby uciec od konfrontacji z lękami, to odmawiamy sobie wówczas najwyższego, duchowego zaproszenia życia, które stoi przed nami. Dusza widzi scenariusz tego życia wraz z jego wzlotami i upadkami, słodyczą i goryczą jako niezwykle precyzyjne narzędzie przebudzenia i w końcu — transcendencji wcielonej Świadomości. Życie przybiera właśnie taką formę a nie inną, aby wynieść na powierzchnię naszej świadomości dokładnie te uczucia przed którymi się wzbraniamy i pragniemy od nich uciec. Nie jest to żadna kara, ani machinacja złego losu, który dla swojego niecnego kaprysu chce sypać nam w oczy piach, lecz najcenniejsza z okazji do tego, aby odkryć prawdziwą wolność i wyzwolenie, kiedy zmęczeni ucieczką i próbami walki z tym co czujemy, w końcu pozwalamy sobie spojrzeć w oczy prawdzie. I czuć, zamiast robić wszystko co możliwe, aby nie czuć.
Ego postrzega to jako największą możliwą porażkę i absolutną klęskę, dlatego będzie się bronić w każdy możliwy sposób sugerując, że musi starać się jeszcze mocniej dostać to, czego chce. I kiedy ego próbuje spełniać swoje zachcianki, pomijając zaproszenie Serca do tego, aby spojrzeć w oczy uczuciu braku miłości, nieadekwatności, poczucia niższości, frustracji, smutku i depresji — konkuruje z Wolą naszej Duszy, która chce cieszyć się pięknem tego życia i jego dobrem, lecz jako otwartość serca pomimo wszystkiego, zamiast identyfikować się z chciwością ego, które znajduje się w ciągłej walce z tym, co jest.
Kiedy prawdziwie pozwalamy sobie czuć tę część nas, która czuje się niekochana, gorsza, zawiedziona, oraz smutna, bez żadnych strategii obronnych, bez rozpraszania uwagi, bez prób ucieczki — pozwalamy sobie wówczas być czystą obecnością Serca dla tych uczuć. I kiedy Serce, którym jesteśmy czuje to wszystko — jesteśmy przestrzenią uzdrowienia dla bólu, który nosiliśmy dotychczas. I w ten sposób ciężar z którym żyliśmy, rozpływa się w końcu w nicość z której powstał, pozostawiając nas z samą lekkością Serca.
Jesteśmy wówczas otwartością, która potrafi kochać, zamiast stale pożądać.
Wdzięcznością, która potrafi docenić to co ma, zamiast snuć się jako wiecznie głodny duch, którego nic nie potrafi nasycić do syta.
Wrażliwością, która cieszy się własną lekkością, zamiast ciężarem, który próbuje o sobie zapomnieć.
Radością, która cieszy się Sobą najmocniej ze wszystkiego, zamiast kimś, kto stale próbuje uciec przed smutkiem.Sercem, które spoczywa w Sobie, zamiast być kimś, kto szuka substytutów miłości na zewnątrz siebie.
Miłością, zamiast lękiem o to, że przegapi Miłość.
Przyjęciem, zamiast pogonią.
.
Romantyczne uniesienie, sława i aplauz, pieniądze, jak również każdy z pięknych, mistycznych stanów świadomości nigdy nie odkryje przed nami tej Pełni, która nie wynika z niczego; żadnej rzeczy, ani uczucia
I raz jeszcze — nie ma nic złego w pragnieniu tego wszystkiego, chodzi jedynie o to zasadnicze i kluczowe pytanie:
czy szukamy w czymś obietnicy magicznego remedium na poczucie wewnętrznej pustki, czy — być może — pragniemy czegoś dla czystej zabawy wiedząc, że nic z tego nigdy nie będzie naszym prawdziwym spełnieniem, ani źródłem najgłębszej radości, którą odnaleźliśmy w pierwszej kolejności w Sobie.
Zanim jednak się to stanie i ego podda w końcu swoje nigdy niespełnione żądania i nalegania, integrując się w jedność z Sercem — Duszą — Tobą, istnieją dwie kategorie negatywnego, niezintegrowanego ego:
ego, które relatywnie może osiągać większość swoich celów, potrzebując czasu na to, aby przekonać się, że każda z tych rzeczy nie może dać mu trwałego, głębokiego i prawdziwego spełnienia, oraz:
ego, które znajduje się już dalej na podróży wewnętrznej ewolucji, stając się bliskie gotowości do uświadomienia sobie własnych ograniczeń, lecz nadal nalegające na swoje własne roszczenia. Nie jest to jakaś złota, nienaruszalna reguła, ale dosyć często taka struktura ego konfrontowana jest z serią kolejnych doświadczeń zawiedzenia, kiedy wiele rzeczy (albo nic) nie jest po jej/jego myśli. To jest ten typ ego, który często doświadcza depresji, lub jakiejś formy depresji, znajdując się w tym co niektóry nazywają Ciemną Nocą Duszy. To jest ten typ ego, który ma tendencję do nihilizmu, apatii i zrezygnowanej, może nawet dekadenckiej postawy. To jest ten typ ego, który balansuje na krawędzi poddania i walki, często nie przechylając się w żadną z tych skrajności, pozostając cyniczny i apatyczny. I to jest również ten typ ego, który może zainteresować się duchowością, lecz nadal posiadając te same motywacje — emocjonalny komfort wedle swojej własnej miary. Chce stać się duchowe na przykład po to, żeby wywrzeć wysublimowane wrażenie na innych, albo dostać upragnione prezenty od Boga Mikołaja za bycie “dobrym”. Wyobraża sobie, że duchowość może być narzędziem do spełnienia jego pragnień po to, aby — znowu — dać sobie substytuty szczęścia, próbując rozpaczliwie załatać w sobie tę niechcianą, ciemną otchłań złości, smutku i głębokiej tęsknoty.
Uciec przed tym, co jest, innymi słowy.
Chce przechytrzyć swoje własne uczucia, wręczając sobie słodką czekoladę, albo opowiadając sobie bajki o tym, że stał się już na tyle duchowy, że z pewnością Mikołaj Bóg ukorzy się przed nim i da mu w końcu te fajne zabawki, na które czeka już (nie) cierpliwie od lat.
I nigdy nie może najeść się tą czekoladą, choć każdego dnia próbuje bezskutecznie. I czeka na Jego sanie i zastęp reniferów, które muszą pracować również poza świętami, chyba. Może szczególne zlecenia obsługują przez cały rok. Bóg jest przecież wszechmogący, no nie?
Ucieka przed własnym smutkiem. Dlaczego? Bo myśli, że niczego w nim nie odnajdzie, że pogrąży się w nim i zostanie pożarty przez tę ohydną, znienawidzoną ciemność, która psuje jego każdy plan i posunięcie. Jednak Serce, Świadomość, Dusza, którą jesteśmy jest zawsze otwarta i jako otwartość jest bezwarunkowym, nieustraszonym, zawsze obecnym kochaniem dla każdego z uczuć. Poddać się temu, co wydaje się być tą straszną ciemnością bólu i smutku oznacza poddać się Sercu. A poddając się Sercu, odnajdujemy nigdy nie utraconą jedność z Sercem. I jako Serce, jesteśmy Miłością bez względu na wszystko co się wydarza, i co czujemy w obecności każdej z okoliczności. I jesteśmy świadkiem cudu, bo poddajemy się temu w nas, co kocha to, czego nie potrafimy kochać. I w ten sposób uczymy się coraz głębiej i głębiej jedynej, ostatecznej lekcji tego życia — lekcji Miłości.
Co by się stało, gdyby pomimo bólu i niechęci, powiemy nie raz, lecz tak wiele razy ile trzeba:
“Jest mi trudno i nie mogę znieść tego uczucia. Mam tego dosyć. Nie chcę, nie chcę, nie chcę. Nie, nie, nie. (Lub jakakolwiek inna wersja pikantniejszych i ciekawszych określeń). Nie chcę tego całym sobą i wolałbym być gdzie indziej, z kimś innym, w innym ciele, innym kraju albo systemie gwiezdnym, i czuć się o 180 stopni inaczej, niż się czuję. Taka jest prawda. ALE, pomimo tego rozpoznaję w tym uczuciu mojego najwyższego sojusznika, nawet jeśli go nienawidzę. Nie chcę się tak czuć i choć chcę uciec z tego bagna, to rozumiem, że jest to część mojej istoty, która woła i płacze o uwagę, rozpoznanie i miłość, pragnąc zobaczyć we mnie kochającego Rodzica dla jego bólu. Nawet jeśli chcę uciec, to oddaję się Temu we mnie, co nigdy nie ucieka i po prostu jest. I pozwalam, żeby To we mnie, co nie odmawia spojrzenia w tę ciemność, było dla niej ukojeniem uwagi Serca, którym jest. Niech Serce kocha to, czego ja nie potrafię pokochać w sobie. Nie uciekam. Nie czekam aż to się skończy. Jestem i płonę w ogniu uczuć, których nie potrafię zaakceptować. Nie jestem otwarty na ból, ale jestem otwarty na To we mnie, co jest zawsze otwarte. Otwieram się na Miłość we mnie, nawet, jeśli jest to bolesne. I nawet, jeśli nie potrafię tego zrobić i nie wiem jak się to robi, to otwieram się na To we mnie, co wie. Niczego nie oczekuję, choć pragnę ulgi. Na nic czekam, choć jest mi trudno. Nigdzie się nie wybieram, choć chcę być gdzie indziej. Jestem Twój, Boże.
Jestem Twój.
Jestem Twój.
Jestem. . “