Akceptacja to znacznie szersze pojęcie od wszystkiego, co aktywnie możemy “zrobić”. Poddanie się to coś znacznie głębszego od naszej woli i decyzji.
Możemy “akceptować” coś, co nie mieści się ani trochę w ramach naszego komfortu, nadal próbując w ten sposób sprytnie manipulować nasze doświadczenie, szukając ucieczki od niewygody. “Akceptujemy” wtedy coś, nadal próbując odepchnąć w ten sposób coś, co nas boli.
Mówimy:
“Akceptuję cię bólu. Mocą mojej magicznej sztuczki akceptacji rozkazuję ci odejść.”
Dzielimy wtedy siebie, nie dając prawdziwego ciepła naszej uwagi tej części nas, która jej w tym momencie najbardziej potrzebuje. Jeden głos w nas chce pozbyć się bólu, zaś drugi głos którego nie chcemy wysłuchać prosi się o naszą uwagę i prawo do istnienia. W ten sposób próbujemy jedynie zaprzeczać istnienie niewygody, nazywając to praktyką duchową akceptacji, co jeszcze mocniej utwierdza nas w tym podziale.
Wyobrażamy sobie, że żeby poczuć się dobrze kiedy czujemy się źle musimy coś aktywnie robić żeby odbić się od tego dołu, musimy wysiłkiem odżegnać od siebie smutek, niepewność, przygnębienie, depresje. Walczymy wewnętrznie z tym naleganiem w nas, które ocenia dół jako coś co nie ma prawa istnieć i czego nie powinno tutaj być. Próbujemy “poddać się” życiu, wyobrażając sobie że na końcu poddania czeka nas ulga od cierpienia. Negocjujemy, targujemy się, zaprzeczamy, uciekamy, odwracamy się.
Od czego właściwie?
Dlaczego widzimy ból jako coś na zewnątrz nas?
Co jeśli to właśnie ten sztuczny dystans stwarza największe cierpienie? Co jeśli ucieczka od bólu jest właśnie tym co jeszcze bardziej pogłębia już obecny ból?
Opuszczamy siebie, stosując sprytne strategie, nazywając to duchową transcendencją.
Boimy się, że jeśli pozwolimy sobie poczuć prawdziwie to wszystko co jest w nas w tej chwili żywe, to wkroczymy na jeszcze bardziej niepożądane terytorium. Myślimy, że jeśli przestaniemy uciekać od cierpienia i zmierzymy się z nim to ta konfrontacja będzie jeszcze bardziej bolesna.
Być może ból sam w sobie jest właśnie wołaniem o uwagę? Nie musimy próbować zrozumieć >dlaczego< nas boli. Nie musimy próbować odegnać >na siłę< bólu. Nie musimy >walczyć< z bólem. Możemy po prostu być dla siebie wsparciem którego potrzebujemy w tej chwili.
Jakaś część ciebie może odczuwać zawiedzenie tymi słowami, kiedy jednocześnie coś w tobie odczuwa w tym przyjęciu wszystkiego ulgę i spokój. Nie oznacza to, że musisz się zgadzać na cierpienie, kiedy nie jest to szczere. Nie musi ci się podobać to, że coś jest bolesne i dalekie od komfortu. Ból z definicji nie jest przyjemny. Możesz nienawidzić twojego doświadczenia tak mocno jak tylko chcesz i również ta odpowiedź jest ujęta w ramy tej prawdziwej akceptacji, która obejmuje sobą również twoją niechęć. Ta akceptacja, która jest niezmiennym tłem wszystkich przyjemnych i nieprzyjemnych doświadczeń jest tym co już naturalnie na wszystko pozwala. Dlatego nie musisz dodatkowo “akceptować”. Już wszystko akceptujesz. Zaproszeniem tutaj jest jedynie uznanie bólu i usłyszenie jego prośby uwagi. Możesz nienawidzić bólu, ale jednocześnie możesz dać swoją uwagę tej części ciebie która nie może go znieść.
Dawanie sobie swojej własnej uwagi, która nie stara się wynegocjować na siłę bardziej wygodnych okoliczności nadal nie jest gwarancją tego, że coś trudnego w magiczny sposób zmieni się w coś znośnego. Nie dajemy sobie uwagi jedynie po to, żeby coś osiągnąć. Dajemy sobie uwagę dlatego, że na nią w tej chwili zasługujemy bardziej niż kiedykolwiek. Nie potrzebujemy w takim momencie sprytnych sztuczek. Potrzebujemy swojej własnej miłości.
Uciekanie jest bólem.
Akceptacja jest tym czym jesteś.
Poddanie się jest życiem, którym już jesteś. Dlatego prawdziwe poddanie jest jedynie dostrzeżeniem tej jedności z życiem, która już jest obecna.
Nie ma żadnego lekarstwa poza miłością.
Miłość nie kocha dla rezultatu. Miłość kocha, dlatego że jest miłością. I to Ty nią jesteś.